Wywiad z Panem Maciejem Rogiem – Użytkownikiem MyHeritage (cz.2)

Wywiad z Panem Maciejem Rogiem – Użytkownikiem MyHeritage (cz.2)

Tak jak wspominaliśmy wczoraj na Blogu dzisiaj przedstawiamy kontynuację wczorajszego wywiadu z Panem Maciejem Rogiem. Serdecznie zachęcamy do przeczytania kontynuacji rozmowy właśnie z Panem Maciejem, który jest bardzo młodym genealogiem.

Przodkowie rodziny Jana i Zofii Rogów

Przodkowie rodziny Jana i Zofii Rogów

______________________________________________

MH: Co daje publikacja drzewa genealogicznego w Internecie?

MR: Przede wszystkim umożliwia jego odnalezienie przez inne osoby, które przypadkiem szukają czegoś na temat siebie czy nazwiska bliskiego członka ich rodziny. Mogą okazać się naszymi krewnymi, a jeśli będą miały możliwość skontaktowania się, prawdopodobnie uzupełnią brakujące informacje czy nawet dodadzą nowe osoby. Dzięki innym, którzy też opublikowali swoje drzewa genealogiczne w internecie, i my sami możemy szukać tam swoich krewnych.

Są też różne fora dyskusyjne i serwisy społecznościowe. Na pierwszych można zamieścić i wyszukiwać ogłoszenia o poszukiwaniu określonych przodków lub innych krewnych, przez ostatnie też można szukać krewnych i utrzymywać z nimi kontakt. Wiele witryn, forów dyskusyjnych i serwisów społecznościowych jest adresowanych bezpośrednio do rodzinnych genealogów-amatorów, zaczynających dopiero lub już kontynuujących swoje poszukiwania genealogiczne. Ostatnio pojawia się też coraz więcej różnych baz danych zawierających dane z papierowych ksiąg metrykalnych, wykazów zmarłych pochowanych na cmentarzach, wykazów uczestników czy ofiar działań zbrojnych, uczniów itp. Pełna dygitalizacja metryk potrwa jednak jeszcze lata, nim metrykę przodka będzie można bez problemu znaleźć w internecie.

Dzięki mojej własnej stronie internetowej z drzewem genealogicznym skontaktowała się ze mną — wcześniej mi nieznana — kuzynka Stephanie Kuzicki z USA, wnuczka Catherine Dziewiatek, siostrzenicy mojej prababci Marii. Miałem przyjemność spotkać się ze Stephanie w Krakowie w zeszłym roku. Podobnie znalazł mnie wujek Jerzy Wilk z Niemczech, wnuk bratanka mojego pradziadka Antoniego Wilka. Akuratnie ten mój pradziadek porzucił naszą rodzinę, wyjechał do Francji, nadal nie wiem co się z nim stało. Jednak dzięki internetowi i kilku wujkom poznałem jego rodzeństwo, z którego potomków pochodzi Jurek.

Więcej, po jakimś czasie od zamieszczenia tych informacji w internecie odnalazła mnie ciocia Barbara Paszkowska, dzięki której poznałem przodków i rodzeństwo matki Antoniego, Marii Wilk z domu Kopeć, która pochodziła z Huty Komorowskiej. Najwcześniej urodzoną z tych przodków była Helena Kopeć z domu Wojnas, około 1790 r. Ale i to nie jest koniec historii. Ciocia Basia pokazała mi kilka listów otrzymanych od rodzeństwa jej dziadka Jana Ziółkowskiego, a siostrzeńca mojej praprababci Marii Wilk z Kopciów. Czworo rodzeństwa (Maria Szypuła, Henryka Płaza oraz Józef i Piotr Ziółkowscy) wyjechało do Stanów Zjednoczonych Ameryki na początku XX w., kontakt urwał się w latach 1950. Szybko odnalazłem w internecie manifesty pasażerów statków, którymi poprzez wyspę Ellis (nieopodal Statui Wolności w Nowym Jorku) wpływali po raz pierwszy do Stanów. Dzięki upublicznionej w internecie bazie danych zmarłych ubezpieczonych (Social Security Death Index) poznałem daty i miejsca ich śmierci. Postanowiłem odnaleźć ich potomków, tym razem zamieszczając w 2006 r. ogłoszenia na kilku genealogicznych forach dyskusyjnych. Po niemal roku odnaleźli się potomkowie niemal wszystkich ich dzieci!

Potomstwo Mary Syputa, Henrietty Plaza, Josepha Ziolkowski’ego i Petera Zulkowski’ego — gdyż pod takimi imionami znani byli w Stanach — okazało się tak liczne, że do dziś wciąż poznaję kogoś nowego w tej rodzinie, często przez Facebooka, który jest tam równie popularny jak nasza nk.pl (dawna nasza-klasa.pl). W ten oto sposób dowiedziałem się, że mam rodzinę rozsianą po wszystkich stanach USA wzdłuż i wszerz: od Nowego Jorku i Florydy na wschodzie, przez Illinois, Minnesotę, Wisconsin, Kolorado i Teksas w centrum, po Waszyngton i Kalifornię na zachodzie.

Historia toczyła się jednak dalej. Nawiązał ze mną kontakt Richard Szypula ze wschodniego wybrzeża USA. Po dłuższej korespondencji okazało się, że jego dziadek Adam Szypula był rodzonym bratem Jacoba Syputa, męża wspomnianej już Mary, której rodzina mieszka na zachodnim wybrzeżu USA. Rodziny braci nie widziały się od niemal wieku, kontakt listowny również urwał się kilkadziesiąt lat temu. Dzięki mojemu skromnemu pośrednictwu, rodziny odnalazły się i poznały się na nowo. Rok temu spotkali się na setnych urodzinach cioci Faye Berta. Rodzinne zdjęcia z tej uroczystości są dla mnie szczególną pamiątką. Niestety w kwietniu ciocia zmarła. Z rodzeństwa żyje jeszcze wujek Ray, który podczas drugiej wojny światowej walczył w ramach wojsk Aliantów o wolność Francji i Europy.

Mniej szczęścia mieli Thomas Krajnikowski (z potomków rodzeństwa Jacoba Syputa) i Michael Wilk (bratanek mojego pradziadka Antoniego), którzy w czasie tej samej wojny zginęli. Niedawno zainicjowałem starania o odznaczenie Brązową Gwiazdą Sił Zbrojnych USA szeregowego Krajnikowskiego, który zginął w walce z Niemcami we Francji. Wilk był z kolei marynarzem, utonął z resztą załogi łodzi podwodnej Meredith, gdy ta trafiła na minę u wybrzeży Francji. Ich losy odszukałem w internecie, a zdjęcia dwóch epitafiów Wilka (we Francji i w Stanach) mam dzięki woluntariuszom FindAGrave, serwisu społecznościowego, który pośredniczy pomiędzy poszukującymi grobu bliskich a osobami, które akuratnie mogą odwiedzić jakiś cmentarz.
Również przez internet znalazłem informację o moim dalekim wujku Franciszku Kalinowskim. Urodził się w rodzinnym Strojcu, był wnukiem Andrzeja Kalinowskiego, który był bratankiem mojego praprapra(3×pra)dziadka, Jana Kalinowskiego. Franciszek z rodzeństwem po pierwszej wojnie światowej zamieszkał na Kresach Wschodnich na terenie dzisiejszej Litwy. Później trafił na teren ZSRR, gdzie w Niżnym Nowogrodzie w 1938 r. w czasie stalinowskiej czystki został rozstrzelany za rzekome szpiegostwo i propagowanie treści przeciwko ZSRR.

Generalnie, wiele wykazów przydatnych genealogom jest już zdigitalizowanych lub trwają nad tym prace. Łatwiej niż się to może wydawać jest znaleźć w internecie informacje o już zmarłych członkach rodziny, gdyż ochrona danych osobowych obejmuje tylko żyjących. Tych jednak nadal można szukać — w serwisach społecznościowych. Publikacja już samego nazwiska w internecie (bez bardziej szczegółowych danych) często umożliwia kontakt i składania do wymiany informacji między potencjalnymi krewnymi. Można powiedzieć, że w moim przypadku internet jest narzędziem do szukania coraz dalszych krewnych, ale pośrednio również coraz odleglejszych przodków.

MH: Jak daleko cofnął się Pan w przeszłość poszukując własnych przodków i ilu ich Pan odkrył dotychczas?

MR: Dla mnie genealogia to nie tylko szukanie przodków, to również szukanie dalszej rodziny, krewnych w liniach bocznych. Długie lata nie przywiązywałem wagi do najdalszych przodków, wystarczyła mi znajomość prapradziadków, których lata urodzenia przypadały na połowę XIX w. Może komuś już to wyda się sporą wiedzą, ale wiele osób, gdyby tylko porozmawiało ze starszymi członkami swoich rodzin, również byłoby w stanie bez sięgania w stare dokumenty poznać imiona swoich prapradziadków.

Zamiast szukać przodków, ja większy wysiłek skupiałem jednak na szukaniu żyjących krewnych, póki żyją, skoro dawnych przodków teoretycznie zawsze można odnaleźć w dokumentach. Archiwów i innych pamiątek raczej nikt nie zniszczy — tak myślałem, choć już z prywatnymi zdjęciami czy listami różnie bywa. Sam miałem okazję przekonać się o tym, gdy takie właśnie osobiste rzeczy po zmarłej cioci rodzinna komisja złożona z jej dzieci postanowiła niezwłocznie spalić w piecu, co też wykonała. Świadectwo więzi rodzinnych, twarze bliskich jej osób, wszystko to bezpowrotnie poszło w niepamięć. Takiej niepamięci nawet ja nie jestem w stanie przeskoczyć.

Może więc wyda się to dziwne, ale dopiero w 2008 r. (po 13 latach zbierania danych o wszystkich krewnych) postanowiłem spróbować poszukać również czegoś więcej o moich własnych przodkach. Lepszego momentu w moim życiu na szukanie przodków może nie będzie. Choć moi rodzice i dziadek Stanisław ukończyli studia wyższe, a przynajmniej niektórzy pradziadkowie umieli pisać, to moje korzenie tkwią na wsiach wśród chłopstwa. W tym sensie nie spodziewam się odnaleźć żadnych osobistości, choć dla mnie samego każdy pradziad jest tak samo ważny. W końcu bez nich nie byłoby na świecie ich dzieci, wnuków ani mnie. Ktoś mi kiedyś powiedział: „Praprababcia? A co to za rodzina?! Nawet mojej nie znałam, nic jej nie zawdzięczam, to żadna rodzina dla mnie!”. Na moim blogu odpowiedziałem wówczas, że może życiorysy większości z nich nie są tak pasjonujące, aby nakręcić o tym film czy napisać książkę, ale jednak wszyscy zasługują na moją wdzięczność, pamięć i szacunek — za to, że po prostu byli…

Tak też zacząłem wskrzeszać pamięć o zapomnianych przodkach, szukając świadectwa ich istnienia w metrykach osób urodzonych, zaślubionych i zmarłych. Akta stanu cywilnego współcześnie prowadzą urzędy stanu cywilnego, niegdyś prowadziły parafie (odrębnie do celów świeckich i kościelnych). Dziś można je odnaleźć w archiwach państwowych, jeszcze starsze w archiwach kościelnych. Niektóre z nich zostały zmikrofilmowane przez mormonów, którzy teraz udostępniają je innym w Centrach Historii Rodziny bez względu na wyznanie. W moich poszukiwaniach kontaktuję się ze wszystkimi tymi instytucjami. Przy okazji szukam nie tylko kolejnych pokoleń przodków, ale również ich rodzeństwa, dzieci rodzeństwa i dalszych potomków. W ten sposób wokół jednego drzewa genealogicznego wyrastają kolejne drzewa z coraz bardziej rozłożystymi gałęziami. Pomału tworzy się gęsty las…

Dzięki metrykom, dziś mogę wymienić imiona i nazwiska wszystkich praprapra(3)dziadków, z wyjątkiem jednego, gdyż jeden prapra(2)dziadek pochodził z nieślubnego łoża, więc imienia jego ojca nie zapisano, co było zgodne z ówczesnym prawem i zwyczajem. Trzy „pra” w nazwie tej relacji to pokolenie moich przodków, które na świat przychodziło na początku XIX w. Gdyby wypisać wszystkich moich przodków pojedynczo linia pod linią, ze mną na początku (jest to tzw. Ahnentafel), to do trzech „pra” (szóstego pokolenia) włącznie jest dokładnie 63 osób wszystkich znanych mi z imienia i nazwiska, a często z większej liczby informacji (daty i miejsca z życia). Starsze pokolenia przodków dopiero zaczynam rozpracowywać.

W chwili obecnej główne badania genealogiczne prowadzę nad grupą przodków pochodzących ze Strojca koło Praszki i okolic, a każdy kolejny rocznik (poszukiwania przeprowadzam regresywnie od lat bliższych ku latom odleglejszym) przynosi nowe informacje. Trudno mi więc przewidzieć jak daleko zajdę w najbliższym czasie. Teoretycznie w parafii Praszka mam jeszcze szansę odnaleźć przodków wspomnianych w najstarszych metrykach wytworzonych dla zdarzeń z 1694 r. Należy bowiem pamiętać, że w metrykach znajdują się nie tylko informacje o samych uczestnikach zdarzeń (dzieciach, małżonkach, zmarłych), ale również ich rodzicach, a czasem i dziadkach (np. w Galicji), których wiek pozwala na podanie odpowiednio wcześniejszych szacunkowych dat urodzenia. Dla rodzinnej parafii w Praszce teoretycznie mógłby to być nawet początek XVII w., o ile już wtedy moi przodkowie zamieszkiwali tę parafię. Tak daleka przeszłość dla mnie jest na razie przyszłością, a raczej wróżeniem z kart.

Obecnie najdawniej urodzonym znanym mi przodkiem jest Wojciech Baryła, mój praprapraprapra(5×pra)dziadek, urodzony przed ok. 1755 r. Jego syn Walenty zmarł 30 sierpnia 1848 r. w Strojcu w wieku ok. 78 lat. Gdy uwzględnić wszystkich przodków obecnie znanych mi z imienia we wszystkich pokoleniach, to jest ich dokładnie 90. Biorąc pod uwagę, że. ludzie mojego pokolenia mogą odnaleźć nawet ćwierć tysiąca przodków urodzonych, podobnie jak Wojciech, od połowy XVIII w. (pomijając ubytek przodków spowodowany małżeństwami odległych krewnych, jeśli okazali się naszymi przodkami, jak również pomijając obiektywne przeszkody niepozwalające kontynuować poszukiwań w którychś liniach) — to do dziś poznałem zaledwie trzecią część przodków urodzonych od 1750 r., o których mam szansę jeszcze coś dowiedzieć się w przyszłości.

Warto jednak przypomnieć, że intensywne poszukiwania prowadzę dopiero od roku. Dużo więc dopiero przede mną, ale i dotychczasowe poszukiwania szczęśliwie były owocne. Powtórzę jednak, że nie o piękny rodowód ani malowniczy rysunek drzewa genealogicznego chodzi, przynajmniej nie mi, nie dla mnie. Genealogii nie tworzą suche dane, lecz ludzie, których życiowe historie, poświadczone tymiż danymi, są o wiele bogatsze i ciekawsze, niż jestem to w stanie kiedykolwiek odszukać, zgromadzić i opisać. Ja chcę tylko przywrócić pamięć o Tych, dzięki którym jestem, choć Oni już odeszli.


MH: Podczas swoich poszukiwań musiał Pan się natknąć na wiele ciekawostek. Czy wśród Pana przodków, lub ich krewnych, zdarzali się ludzie związani z historią Polski?

MR: Wiele ciekawostek już wymieniłem. Dla mnie każda historia jest ciekawa i warta wysłuchania. Ale chyba te najciekawsze przychodzą przez zaskoczenie. Jak to, że prapradziadek Piotr Baryła, dotychczas przez wiele lat najdawniejszy ze znanych przodków w rodzinie Baryłów, miał dwie żony, o czym chyba nikt ze współczesnych nie wiedział, może dlatego, że wszyscy jego potomkowie pochodzą z drugiej żony (praprababci Franciszki Lipczak). Pierwsza żona Julianna Olejnik, która w chwili ślubu miała zaledwie 16 lat (Piotr był starszy 5 lat), zmarła 2 miesiące po ślubie. Co ciekawsze, Piotr poślubił Franciszkę zaledwie… 28 dni później. Zazwyczaj działo się tak, gdy pracujący wdowiec (często rolnik) nie mógł sam wychować małych dzieci, potrzebował więc żony i matki dla dzieci zarazem. Ale raczej nie w tym przypadku, gdyż w aktach stanu cywilnego nie odnalazłem metryki urodzenia żadnego z ich hipotetycznych dzieci. Prędzej można to wytłumaczyć branką do carskiego wojska po powstaniu styczniowym, przed którą pierworodny syn Łukasza, młody szewc Piotr, początkowo kawaler a potem przez moment samotny wdowiec, w 1868 r., gdy zaostrzyły się represje, musiał się chronić, szukając zwolnienia od służby wojskowej właśnie w ożenku i dzieciach. Po roku przyszła na świat córka Józefa, a Piotr mieszkał w Strojcu aż do śmierci w 1911 r. Jak mniemam, jako jedyny żywiciel rodziny, został zwolniony z powinności zaciągowej. W owych czasach (1859-1874) służba wojskowa trwała już tylko 15 lat, wcześniej służono nawet 25 lat, później już tylko 6-7 lat. Ciekaw jestem, czy zagrożenie zaciągiem uda się w przyszłości potwierdzić w aktach poborowych, o ile się zachowały. Bo historię o służbie wojskowej pradziadka Ludwika Kalinowskiego już potwierdziłem dzięki oryginalnej metryce ślubu, w której wspomniano, że był żołnierzem rezerwy. Tyle tylko, że nie mógł służyć 25 lat, jak przekazywano ustnie w rodzinie, lecz ok. 5-6 lat (nie dłużej).

Ale i ojciec Piotra, Łukasz Baryła, po śmierci pierwszej żony Katarzyny Krzemińskiej w wieku ok. 61 lat poślubił młodszą o 22 lata Mariannę/Marię Kowalczyk, z którą miał jeszcze dwie córki. Pomiędzy najstarszym Piotrem z pierwszej a najmłodszą Julianną/Julią z drugiej matki różnica wieku wynosiła dokładnie 38 lat, wszystko metrykalnie udokumentowane. Gdy Julia przychodziła na świat, jej przyrodni brat miał już piętnastoletnią córkę. Nim zdążyła przyjąć pierwszą Komunię św. i bierzmowanie (wówczas ok. 12÷14 roku życia), najmłodsza córka Piotra miała już kilka lat, a inna jego córka Ludwika (moja prababcia) wyszła już za mąż za Ludwika Kalinowskiego i miała już własne dzieci. Co więcej, o istnieniu drugiej żony Łukasza i kolejnych przyrodnich sióstr Piotra nie dowiedziałem się z metryk, lecz przeglądając starą pocztę elektroniczną. Kilka lat wcześniej pisał do mnie Marek Polak, potomek wówczas nieznanego mi Łukasza Baryły. Jak się okazało, wujek Marek cały czas był moim krewnym, tylko historia spłatała nam psikusa i kilka lat wcześniej wiedzieliśmy zbyt mało, aby tak jednoznacznie jak dziś połączyć nasze drzewa genealogiczne — na MyHeritage właśnie — w całość.

Podobnych „odgrzewanych” odkryć dalekiego pokrewieństwa, również dzięki sprawdzonym po kilku latach metrykom, miałem też kilka w rodzinie Kalinowskich. A to okazało się, że Stanisław Kalinowski, który podobnie jak moi pradziadkowie Ludwik i Ludwika Kalinowscy pracował w Strojcu na dworze hrabiego Potockiego (moja prababka była tam ochmistrzynią, podobno znakomicie gotowała) — był ojcem Marianny po mężu Komorowskiej, z której prawnuczką Magdaleną rozmawiałem 3 lata wcześniej; jak też ojcem Adama Kalinowskiego, który ożenił się ze znaną mi wcześniej Genowefą, córką Jana Jędrzejaczyka, którego pierwszą żoną była Joanna Baryła, córka wspomnianego już Piotra; jak również był ojcem Józefa Kalinowskiego, którego potomków z dwóch żon odnalazłem na naszej-klasie jakiś czas wcześniej. A to kuzynką okazała się Bogusława, której dziadek Kalinowski (brat rozstrzelanego Franciszka) co prawda przyjechał do Strojca z Litwy, ale wracał wówczas do miejsca urodzenia, w którym mieszkała reszta rodziny. Lub to, że wujkiem, może dalekim, ale jednak krewnym, okazał się pan Mieczysław, który kontaktował się ze mną również kilka lat wcześniej; jego zmarła już babcia Elżbieta z domu Kalinowska po mężu Ryglewska pozostawiła po sobie odręczną notatkę ze spisanymi danymi z metryk — tylko dzięki temu udało się ustalić nasze pokrewieństwo, a napisała tam: „piszę to, żeby syny i córki wiedziały, że dziadki i pradziadki byli ludzie poczciwi, nie żadne byle co”. I po pół wieku dwóch dalekich poznających się krewnych przyznało jej rację.

Podobne historie wciąż się mnożą. Tym bardziej, że jak dotąd (przodkowie urodzeni po ok. 1778 r., metryki po 1829 r.) wszystkich odnajdywanych Kalinowskich i Baryłów nadal bez wyjątku mogę podpiąć pod wspólnych protoplastów, odpowiednio Tomasza Kalinowskiego i Wojciecha Baryłę. Dlatego też równolegle do poszukiwań przodków obecnie szukam też wszystkich osób o tych nazwiskach, które pochodzą ze Strojca i okolic siedziby ówczesnej parafii w Praszce. Niewątpliwie wszyscy to moja daleka rodzina, „siódma woda po kisielu”. Choć ich i moi najbliżsi wspólni przodkowie urodzili się jeszcze pod koniec XVIII w., to po dwóch wiekach nadal jesteśmy w stanie udowodnić pokrewieństwo. I czuję się zaszczycony mogąc rozmawiać z potomkami tak wielkiej rodziny!

Są też rodzinne legendy, na razie niczym nie potwierdzone, które będę stara się zweryfikować, ale na razie dla mnie pozostają legendą. Jak to, że jeden z przodków moich Kalinowskich pochodził ze szlachty zaściankowej na Litwie, zakochał się w chłopce, czego nie zaakceptowała rodzina, postanowili uciec na ziemie Korony. Z dotychczas oglądanych metryk wynika, że Kalinowscy byli w Strojcu co najmniej od ok. 1793 r., w tym bowiem roku na terenie praskiej parafii urodził się Łukasz, syn obecnego protoplasty Tomasza Kalinowskiego. Trudno uwierzyć, że legenda o litewskim przodku mogłaby przetrwać przekazywana wyłącznie(!) z ust do ust ponad 200 lat. Niczego jednak nie wykluczam. Co ciekawe, w Wielkiej Genealogii Minakowskiego widzę gałąź Kalinowskich wywodzącą się od Jana Kalinowskiego herbu Kalinowa, urodzonego orientacyjnie ok. 1500 r. Pojawiające się tam imiona wszystkie wielokrotnie powtarzają się naprzemiennie kilka wieków później w mojej własnej rodzinie. Absolutnie o niczym to nie świadczy. Ale wzmaga apetyt na dołączenie do Wielkich.

Inna legenda zaś głosi, że o. Rafał Józef Kalinowski (1835-1907), kanonizowany przez Jana Pawła II na świętego w 1991 r., był naszym krewnym. Święty Rafał urodził się w Wilnie, jego rodzina miała szlacheckie korzenie. Historię o pokrewieństwie słyszałem nie tylko w mojej części rodziny, ale też w tych odległych, z którymi wciąż nawiązuję kontakt. I w to trudno uwierzyć, choć kto to wie? Są wreszcie historie, o których reszta rodziny chciałaby raczej zapomnieć. Bo ksiądz zrzucił sutannę i miał dwóch synów (a przecież sam mówił, że skoro tak się już stało, to nie może być dobrym ojcem i dobrym księdzem jednocześnie, musi wychować dzieci). Albo inny krewny zastrzelił szwagra, ponoć w obronie własnej, bo ten wygrażał żonie-siostrze. Kolejny wyrzekł się ojcowizny i odszedł z rodziny, właściwie nie znam przyczyn. Jeszcze inny mieli dzieci, ale nieślubne, a o takim zastrzeżeniu dwa razy dowiedziałem się zbyt późno, po prostu wpisałem je jak ślubne, czym nieświadomie wzbudziłem w rodzinie ferment.

Ktoś inny zniszczył żonie życie po rozwodzie. Jeszcze inny w strachu ukrywa się przed komornikiem. Albo ktoś oddał rodzone dzieci do sierocińca. Nie moją jednak rolą jest ocenianie, czy postępują dobrze, ani wskazywanie jak powinni postępować. Ja nie wiem, jak sam bym się zachował w danej sytuacji. Życie samo pisze nam i komplikuje nasze historie.

MH: Dziękujemy za rozmowę.

MR: Dziękuję za rozmowę.

Komentarze

Adres e-mail jest prywatny i nie będzie wyświetlany.

  • Załoga

    24 września, 2010

    A to dlatego Cię nie ma dzisiaj w pracy 🙂
    Załoga 🙂

  • Justyna

    24 września, 2010

    Chyba Panie Macieju ma Pan dużo znajomych, może krewnych na MyHeritage 🙂

    Serdecznie pozdrawiam,
    Justyna

  • Marek P

    24 września, 2010

    Maćku!Gratuluję super wywiadu.Dzięki że wspomniałeś o mojej skromnej osobie.Pozdrawiam i liczę na dalszą współpracę w poszukiwaniach naszych krewnych.Marek

  • Magda

    24 września, 2010

    Zdjęcie moich pradziadków ;]
    Po prostu wspaniałe hobby i wspaniały człowiek ;]
    Maćku jesteś wielki!!!
    Pozdrowienia od kuzynki ;]

  • Ania i Grześ

    24 września, 2010

    My też gratulujemy wywiadu. Przeczytaliśmy z wielkim zainteresowaniem 🙂
    Pozdrawiamy.
    A i G S.

  • Danka P

    26 września, 2010

    Maćku
    Czytając Twój wywiad odczuwa się pasję i fascynację genealogią . To zaraża .
    I na pewno wielu ludzi zainspiruje do głębszych poszukiwań swoich przodków.
    Dzięki Ci za to.
    Pozdrawiam

  • Józef

    5 kwietnia, 2014

    Swietny wywiad, gratulacje panie Maćku- wyrazy szacunku Jozef Ryglewski