Historia Użytkownika: Ocalić od zapomnienia…(część 2)

Historia Użytkownika: Ocalić od zapomnienia…(część 2)

Dzisiaj kontynuujemy z przed tygodnia wspomnienia wówczas 10 letniej dziewczynki, Pani Anny Jątczak, która zmarła przed rokiem. Serdecznie polecamy Wam tę historię!

…28 dzień naszego pobytu w tym piekle. Formowali nas do wyjścia, zaopatrując w jeden bochenek chleba na osobę. Był on czarny, podobny do gliny. Nie dali ani kropli wody, nie mówiąc już o kawie, ale to i tak nie było żadnego naczynia. Tego stania na placu było 4 godziny, może i więcej. Dużo kobiet miało małe, płaczące dzieci na rękach, inne zaś modliły się na różańcu. To też, ci którzy nas pilnowali, a umieli po polsku, zaczęli z nas szydzić: „Co wam to pomoże! Tyle Matek Boskich macie i tak was nie obronią!” Takich i innych przykrości musieliśmy słuchać, ale nikt się nie odzywał. Tylko kobiety nie przestawały się modlić… . I tu trzeba się głęboko zastanowić, iż zmęczone, wyczerpane kobiety, wykończone nerwowo i psychicznie, upodlone i dręczone, miały tę moc i siłę niewidzialną, pochodzącą z pewnością z krzyża i z nieba. Na przekór swoim wrogą przetrwały.

Chociaż to nie był koniec tej udręki. To był dopiero 1940 rok, pierwszy rok naszej tułaczki. Zaczęło się prowadzenie do pociągu, które trwało więcej niż 3 godziny. Po obu stronach stali karabinierzy i jeszcze, co kawałek był wartownik z psem. Bali się, żeby ktoś nie uciekł, przecież była ciemna noc, a nie znając terenu gdzie mieliśmy uciekać. Widocznie obawiali się, żeby nie rozeszło się na cały świat, co oni z tym biednym narodem wyprawiają! A my czuliśmy się jak najgorsi przestępcy, prowadzeni na stracenie… Gdy dotarliśmy do pociągu, to chodziliśmy od wagonu do wagonu- ładowali ludzi ile się zmieściło.



Nie wiem ile tych wagonów było, nie mogłam policzyć to mi się w głowie kręciło ze zmęczenia i słabości. Wreszcie do ostatniego wagonu wepchnęli nas wszystkich, bo za nami był już tylko wagon dla żandarmów i strażników. Zaryglowali i zablokowali wszystkie wagony, to też, gdy zbliżała się północ ruszył pociąg na dwa parowozy. My, oboje z bratem stanęliśmy przy okienku na takim pręcie żelaznym, który służył zapewne do uwiązania jakiegoś zwierzęcia. Patrzyliśmy tym wąskim otworkiem na świat- ni żywej duszy, tylko ciemność. Wreszcie znużeni osunęliśmy się na ten pręt i oparci o wagon, który miarowo i dość głośno stukał, drzemaliśmy do momentu aż się rozwidniało…

W naszym wagonie jechał taki mężczyzna, którego nikt nie znał. Był sam, nie miał przy sobie rodziny. Był to człowiek bardzo mądry i religijny. To właśnie on, gdy zaczęło świtać zaczął śpiewać, „ Kiedy ranne” i godzinki „O Najświętszej Maryi Pannie”. Śpiewał bardzo pięknie, czym wzbudzał poruszenie. Być może był organistą? Kobiety zaczęły mu wtórować, a wkrótce dołączyli się wszyscy. Było to pokrzepienie dla ducha, dla nas tak uciśnionych i udręczonych. Ten śpiew sprawił, że zapomniało się na chwilę o tym, co nas spotkało. Następnie pociąg stanął gdzieś na jakiejś nie dużej, nie znanej nam stacji, dla uzupełnienia paliwa czy wody. Wszyscy żandarmi wysiedli ze swojego wagonu i usłyszeli nasz śpiew. Wtedy to zaczęli krzyczeć po niemiecku, żebyśmy byli cicho. My nic nie rozumieliśmy, ale owy mężczyzna musiał znać język niemiecki, a przynajmniej rozumiał co mówili. Wcale się nie przestraszył tylko wyjrzał przez ten otwór i powiedział: „Zabraliście nam wszystko, zamknęliście w wagonach jak bydło, nie dacie nawet wody, i tego też nam nie wolno?” Jeszcze coś mówił, ale kobiety okropnie się przeraziły, prosiły, żeby się uciszył, bo nas wszystkich zabiją! Lecz On śpiewał dalej… I o dziwo nic się złego nie stało.

Ja w swoim umyśle myślałam, że to nie był zwykły człowiek- tylko sam anioł struż z nieba. Pan Bóg Go zesłał, aby nas wylęknionych podtrzymywał na duchu. No, bo jak można nazwać człowieka, który był taki mądry i odważny? Nie raz z mamą rozmawiałyśmy o tym i nawet dziś chciałabym się dowiedzieć, kto to był? Kim był ten człowiek? Ale niestety nigdy się tego nie dowiem… Tymczasem pociąg stał tam dosyć długo, żandarmi poszli gdzieś, może na jedzenie. Wtedy znaleźli się dobrzy ludzie, którzy podarowali nam w butelkach wodę. Dostaliśmy trzy półlitrowe butelki, ale co to jest na około 30 ludzi, nie do wszystkich starczyło Mój brat troszeczkę dostał, a ja, moja mama i niektórzy starsi ludzie zrezygnowali na żecz innych bardziej zmęczonych i omdlałych. Wreszcie pociąg ruszył i jechał powoli, a ten pan mówił, że jedziemy w województwo kieleckie, i że tam są biedne strony, tereny górzyste.

Nam nadzieja wróciła, że będziemy gdzieś tam żyli. Pociąg jeszcze parę razy stawał na bocznicy, czekał aż jakiś inny pociąg przejedzie i tak zeszło do wieczora… Niebawem zobaczyliśmy światła, to było właśnie miasto Kielce. Cały pociąg skierowali do powiatowego miasta Miechów, jechali bardzo powoli, chyba tylko po to, żeby nas rozładować w nocy- bo zbliżała się północ. Pociąg stanął i zaczął się rozładunek, lecz nie dla wszystkich. Tylko cześć ludzi wypuścili, nie wiem dokładnie ile, wiem, że pojechali dalej gdzieś dalej, i tego tajemniczego Pana już więcej nie spotkaliśmy, po prostu jakby zniknął… A tam w Miechowie czekał na nas czerwony krzyż, dawali nam ciepłą herbatę choć nie słodką, ale każdy był bardzo spragniony. Przecież byliśmy zamknięci i zaryglowani w wagonach całe 24 godziny! Brakowało nawet powietrza, bo te otwory w wagonie były bardzo małe. Tam też w polskim czerwonym krzyżu nasi ludzie dowiadywali się o nasze bagaże i Oni w tej sprawie interweniowali do władz niemieckich. Po kilku dniach, gdy już byliśmy w gminie Pilica, otrzymaliśmy odpowiedz, „ że podobały im się wasze majątki i wzięli, tak samo wasze bagaże też wzięli, nie ma czego szukać”. Mimo woli nasuwa się pytanie. Jak można tak skrzywdzić ludzi? Okraść z dorobku całego życia, w jednym momencie zrobić nas żebrakami. To przecież wołało o pomstę do nieba! Ale tej pomsty czy też pomocy nie było znikąd widać… Tam w Miechowie czekali na nas gospodarze z furmankami i zabrali nas na poszczególne gminy.

My i cztery znajome rodziny, jak już wcześniej wspomniałam zajechaliśmy do gminy Pilica. Było już późne rano, kiedy właśnie tam czekał na nas wójt i rozdzielał ludzi na poszczególne wioski. Naszych znajomych przeznaczył na dużą wioskę Sławnów. Była to sześcioosobowa rodzina, był w niej mężczyzna po sześćdziesiątce, którego do Niemiec nie wzięli, to też jakąś pracę dorywczą dostał tutaj. A my, czyli dwie wdowy i dwójka dzieci dostaliśmy się na mała wioskę Dobora, jako czteroosobowa rodzina. Było tam bardzo biednie, drobne rolnictwo, górzyste tereny. Najgorsze było jednak to, że tamtejsi ludzie krzywo na nas patrzyli. Mówili między sobą, że jesteśmy wygnańcami, że musieliśmy coś Niemcom przeskrobać i nas wygnali! Nie wierzyli, że można kogoś tak skrzywdzić i okraść bez powodu! Chociaż nam wójt mówił, że dostaniemy trochę żywności od tutejszych gospodarzy, że mają nam dać mleko, co dzień ktoś inny, i że po żniwach mają zebrać zboże po parę kilo dla nas, ale kto ich mógł do tego zmusić? Tylko sołtys i jego zastępca zebrali 25 kg żyta. Po mleko to ja sama musiałam chodzić i prosić. Kto tego nie doświadczył ten nie rozumie, jakie to jest przykre i gorzkie? Jak smakuje mleko zakrapiane łzami? Gdy chodziłam od jednego domu do drugiego i mnie z zniczem odprawiano, wtedy szłam i płakałam do tego dobrego człowieka, pod-sołtys, który miał serce i współczuł nam. Tam zawsze mi dali coś do jedzenia, chociaż kawałek chleba.

Były tam 3 córki, najmłodsza w moim wieku, ich mama była niemową, bardzo dobra kobieta, jej mąż to właśnie pod-sołtys, publicznie nas bronił przed całą wioską, kiedy na zebraniu krzyczeli,” te kobiety powinny pracować!”To on im mówił: „A czy daliście tym panią pracę?, czy one nie chcą pracować?, one chcą i umieją, tylko im tę prace dajcie!” Wtedy zamilkli wszyscy. Od tej pory przestali na nas psioczyć, wkrótce się też przekonali żeśmy niczemu nie zawiniły, ponieważ we wrześniu 40 roku przywieźli drugą grupę wysiedlonych i z tego powodu zrobił się jeszcze większy głód i bezrobocie.

Komentarze

Adres e-mail jest prywatny i nie będzie wyświetlany.

  • Ewa

    30 maja, 2011

    Piękna ale jakże poruszająca historia dziecka pozbawionego dzieciństwa.

  • DanutaSiewkowska

    30 maja, 2011

    Jak bardzo bliskie i podobne są te opowieści do losów moich bliskich. Nas również wysiedlono całą grupą z naszych domów i wywieziono do Generalnej Guberni. Przez wiele dni zamknięci w wagonach bydlęcych,/ bez wody, mleka i zapasów/jechaliśmy w nieznane. Podczas postojów z pociągu wynoszono zmarłe dzieci .Moi rodzice opowiadali ,że ja miałam prawie 6 miesięcy i pojono mnie wodą z parowozu,bo nie było nic do picia .Był grudzień.Wysadzono nas na stacji Mielec.Reszta odjechała dalej.Zgrupowano nas w bursie,a potem rozdzielono rodzinami. Część osób zatrudniono w fabryce samolotów. Miejscowa ludność nie chciała sprzedać żywności sugerując, że musieliśmy czymś zasłużyć na taki los.Przez Mielec trwał front kilka miesięcy -mieszkaliśmy w piwnicach i schronach.Na wysiedleniu byliśmy do maja 1945 r.Kiedy tylko nadarzyła się możliwość powrotu w ojczyste strony znów była tułaczka i wróciliśmy do pustych kątów ogołoconych z wszystkiego. Jako dziecko przeżywałam wojnę po swojemu.Mama nie chciała rozmawiać o okropnościach wojny. Ja czasem mam przebłyski tych czasów i chętnie chciałabym zobaczyć Mielec