Historia użytkownika: Genealogia koi smutek przemijania. Cz. 1

Historia użytkownika: Genealogia koi smutek przemijania. Cz. 1

Ta historia rodzinna została napisana przez Pana Stanisława Wodyńskiego.

Po wkroczeniu w siedemdziesiąty rok życia dotychczasowy mój swobodny byt emeryta, który nic nie musi, a wszystko może, został zmącony obowiązkiem, jaki nałożony jest na seniorów rodu – opowiedzenia wnuczkom i wnukom o tym, skąd się właściwie wywodzą. Kto w sztafecie pokoleń był przed nimi? Czyje geny mają przekazywać dalej? Jak toczyła się szeroko rozbudowana o poszczególne „miecze” i „kądziele” historia rodziny babci i dziadka Józefa Grodeckiego, który do końca swojego długiego życia nie mógł zapomnieć o Stupsku.

Zabierając się do snucia opowieści, posiłkowałem się tym, co zostało już wcześniej ustalone poprzez ustne przekazy tych, których pośród nas już dawno nie ma, a więc rodziców żony oraz innych nieżyjących już krewnych. Bardzo ważne okazały się też badania przeprowadzone przy pomocy biura genealogicznego zlecone przez szwagra Janusza Grodeckiego.

Zbiory, portale heraldyczne, biblioteki cyfrowe dostępne w Internecie okazały się również kopalnią wiedzy. Dostarczyły bowiem niejednokrotnie bardzo szczegółowych informacji na ten temat.

Buszując w „sieci”, odwiedzałem miejsca i okolice, w których żyli przodkowie i odwiedzałem cmentarze, na których spoczywają. Z otchłani czasu, jaki nas dzieli od XVII wieku, wynurzać się poczęły postacie prapradziadków i praprababek, misternie parantelami powiązanych- z zasiedziałymi od dawna na Mazowszu szlacheckimi rodzinami, przedstawicielami stanu, który przez całe stulecia był solą i podmiotem Najjaśniejszej Rzeczpospolitej.

To nie była żadna tam wielkopańska arystokracja. To byli posiadacze, dziedzice niewielkich majątków, którzy w pocie czoła i przy wytężeniu wszystkich swoich zdolności utrzymywali swoje rodziny. Nie było to łatwe by, gospodarując na mazowieckich, położonych w guberni płockiej bardzo lekkich glebach, osiągnąć większe korzyści. Przysłowiowy już próżniaczy żywot dziedzica i jak to na oficjalnej stronie gminy Stupsk scharakteryzowano tamte czasy „…wyzysk kapitalistyczno-obszarniczy…” należy wrzucić zatem wraz z innymi sloganami do szamba komunistycznej propagandy.

Z największym bowiem niekiedy trudem przychodziło im, utrzymywać swój, odziedziczony po przodkach status. Szczególnym dla niego zagrożeniem była demografia. Przecież w tamtych czasach nie było tak dokładnie, powszechnie wiadomo skąd się biorą dzieci. To też przeciętnie w rodzinie szlacheckiej rodził się ich co najmniej tuzin. Żeby tam jeszcze chłopaków. Ale jak Pan Bóg obdarzył dziedzica jednym synem i jedenaściorgiem córek? Wtedy cały majątek, wszystkie siły i możliwości w nim skupione pracowały na posagi dla nich. Bowiem najważniejszym zadaniem dla szlachcica było zgromadzić odpowiednią wyprawę dla córek, a więc zabezpieczyć odpowiednie środki finansowe lub też części majątków, które miały zapewnić im w miarę dostatnie życie przynajmniej przez następne 30 lat.

Jeśli w domu było na wydaniu wiele panien, to nie trudno sobie wyobrazić skalę problemów, z jakimi borykali się rodzice szlachcianek. Głownie więc właściwie szlachta pracowała na rzecz przedłużenia gatunku, żywej substancji klasowej, i co bardzo ważne, narodowej. Swoim wysiłkiem sterowała procesami pronatalistycznymi, tworząc dla nich podstawy i warunki ekonomiczne. Mieszkała w dworach, które pełniły wielorakie funkcje kulturotwórcze, edukacyjne oraz były ogniskami postępu cywilizacyjnego i technicznego. Dwór pełnił też bardzo ważną funkcję socjalną, przygarniając i wychowując, a także kształcąc osierocone dzieci włościan. W dworach rezydowali też ubodzy krewni. Stare panny, które nie wyszły za mąż, bo zabrakło dla nich wiana, sędziwi utracjusze i wdowy po nich, pozbawione środków do życia przez ich hulaszcze prowadzenie się.

Dwór był też pracodawcą, bardzo często największym w okolicy. W większości przypadków z dworów wywodzili się artyści, inteligenci, nauczyciele, profesorowie, księża, oficerowie, a więc najwybitniejsi przedstawiciele pokolenia, które później odbudowywało Polskę po odzyskaniu przez nią w 1918 roku niepodległości.

Dwór w Stupsku koło Mławy, gniazdo rodowe Grodeckich, nie został zniszczony przez działania wojenne.

Zdewastowali i zburzyli go aż do piwnic komuniści, systemowo niszcząc go, oraz patronując- wszelkim działaniom miejscowego lumpenproletariatu, który ochoczo dewastował i rozkradał to, co z niego mogło się do ich domostw przydać.

Miał bowiem dwór i jego otoczenie wraz z zaprzepaszczoną pamięcią o dawnych jego mieszkańcach zniknąć z powierzchni ziemi. Teraz niestety budynek dworu już nie istnieje i nie da się go przywrócić do dawnej świetności. Jednak pamięć o tych, którzy w nim się rodzili i umierali- możemy ożywić. Wszak „los nie zmieni pochodzenia”.

 

Nad poszukiwaniami genealogicznymi pradziadków zaciążyła niedokładność, dokonana dwadzieścia lat temu przez niestarannego, wynajętego przez rodzinę heraldycznego badacza. Rozpoczął on bowiem dzieje rodu od wzmianki odnalezionej w Archiwum Diecezjalnym w Płocku, wynikającej ze wpisu w sumariuszu, a informującej o tym, iż dnia 15 lipca 1748 roku Antoniemu i Katarzynie z Czerwińskich Grodeckim, mieszczanom z Raciąża, urodził się syn Jakub. Niedawno jednak odnaleziony akt ślubu, w którym jako ojciec Jakuba występuje nie Antoni a Grzegorz wraz z Katarzyną z domu Cywińską, pozwolił wyjaśnić genealogiczną niejasność tego pochodzenia.

Jak toczyły się odkrycia autora tej historii? Dalsza część tej historii zostanie opublikowana do kilku dni!

Komentarze

Adres e-mail jest prywatny i nie będzie wyświetlany.

  • Stanisław

    22 października, 2018